R y m y b e z r y m y
Napisane w chwilach dobrego nastroju, dla oderwania się od codzienności, ale nie dla potomnych i nie dla kogokolwiek w świecie. Wprowadzone do Internetu, aby uchronić to rymopisarstwo, zalegające na strychu, przed myszami. Może ktoś, poza autorem, uzna, że są godne podziwu. W końcu rymy te rozejdą się po całym świecie. Niech zarażą umysły jak wirusy, a wirusy są kąśliwe, to i może się ktoś rozchoruje na rymopisarstwo, a i zapewne to krytyk jakiś dostanie apopleksji. I dobrze mu tak. W końcu każdy może i ma prawo parać się rymotworzeniem w myśl starożytnego hasła Międzynarodowego Dnia Graffmana, obchodzonego dnia 30 lutego każdego roku: "I Graffmani chcą być wydawani".
Samo napisanie na papierze to pestka, gorzej z wprowadzaniem ich do Internetu. Więc autor przeprasza rzeszę czytelników za niektóre błędy ortograficzne. Autor nie zaprasza jednak nikogo do lektury, bo nie jest zarozumiały, jak też i okrutny i nie pragnie krzywdzić nikogo trudem dzielenia własnych emocji. Niech ta przestroga podziała na czytelników i przekona ich do zamknięcie bloga. Wspominki z dzieciństwa i młodości nie zasługują na uwagę i są niezrozumiałe, anachroniczne. Może jedynie podziwu godna jest oprawa plastyczna posta?? I może te rymy niewątpliwie zasługują na literacką nagrodę Nobla? (aidży !!!!)
UP72156
Rymy koszlawe I
L a m p a d z i e c i n s t w a
Stół ścieli rodzinny poświatą
Tulona mlecznym kapturem
Uroki niesie intymne
Okruch w czasach ponurych
To była rozkosz dla nosa
Z rozlanej obok plamy
Cierpiące dłonie rozgrzewał
Płomienia pojemnik szklanny
Cisza też była rodzinna
Skrzypienie stalówki szczerbatej
Podszyta wiatrem strzecha
Kubek gorącej herbaty
Czas to był szarobarwny
Strach i bunt szły pospołem
Koiła niepewne trwanie
Macierz i lampa na stole
Pielęgnowana co wieczór
Radość pełna napoju
Żyje na dnie dzieciństwa
Przeżyte bóle kojąc
Hołdy jej głoszę spóźnione
Za blask kojący dawny
Towarzyszko zamierzchła
Zasługi twoje sławie
W L i p s k u
Ślad nikły na posadce
W bazylice
Organy śpiewały wtedy
W zachwycie
Bal skrzypcowy wieczorem
Barwi ciszę
Koncert na czworo dłoni
Kołysze
Śpiew wielotonny z Jana
Biografii
Każdy nasz smutek
Koić potrafi
I synów umuzycznił
Po bachowsku
Potomni równi ojcu
Po prostu
A gdy przenikną duszę
Mroku cienie
Może nas fuga strzelista
Przemieni
I w ostatecznej niech mi
Bytu chwili
Ciszę ostatnią toccata
Umili
P o d r ó ż w s y m f o n i i
P o d r ó ż w s y m f o n i i
Gdzie czterolistne
Cztero
Wśród mgieł nas niemy sternik eros
Zawodzi ku samotnej wyspie
A chwil przeżytych tu nie liczmy
Wśród wielowonnych sianokosów
Wśród wielowonnych
Wielo
Nam babie lato jest pościelą
I gra na skrzypcach konik polny
W podróży wielkiej ku niebiosom
Zmrok czarnoskrzydły jak narkotyk
Zmrok czarnoskrzydły
Czarno
Dobywa z nas wyznania barwne
Takiej nie było jeszcze nigdy
Na szept symfonii i na dotyk
Przy miedziolicym półlampionie
Przy miedziolicym
Miedzio
Czas nam zaczyna się spowiedzią
By zmienić się na dwójzachwyty
I w połprzytomnym błysku spłonąć
Świt białoreki oprzytamia
Świt białoreki
Biało
W symfonii nocnej dojrzewało
Co życie nam przemieni w błękit
I tylko będzie wciąż ogromieć
Nad nami świecą płoche żagle
Dobra nam wróżka splotła ścieżki
Tak nas poraził płomień nagły
Że się czułości w dłoniach nie mieszczą
T y l k o i m i ę
Nie to jest ważne
Że Grek padł na tarczę
Do dziś pod kurhanem
Grzejąc kruche kości
Susi staruszkowie
W mrocznych gabinetach
Wydłubali
Z ponad głowami pokoleń
Przeniesionych zwojów
Liczbę padłych
Tej nikt nie pamięta
Chyba uczeń wścibski
Dla popisu czczego
A racje poległych
Racje bitnych mężów
Poeta podał pobratymcom
Racje te przenikają
Przez gąszcz czasu
To tu to tam aż do teraz
Żywe
Gdy obcy przychodzi
Folgując swej pysze
I wodza imię
Nieliczni
U umyśle maja
Nie to jest ważne
Że Grek padł na tarczę
Do dziś pod kurhanem
Grzejąc kruche kości
A to
Że hoplita
Rozkazem wysłany
Ku mniemanych wdów
Pociesze
Dopełnił czynu
Żołnierz pieszy
Wsławiony na stulecia
Nie za sprawą walki
Nie za sprawą miecza
Wsławiony
Wysiłku pociechy
Niesieniem
Po boju świętym
Czas radości
Zbieranie martwych
Należy się ocalonym niewiastom
Odjęcie wczesne grozy
I wodza sławy rozniesienie
Po ziemiach greckich
Dla jednego
Odpoczynek należny
Nie wcześniej będzie dany
Aż zadość się stanie
Potrzebującym
Powinności oddanie
Poleci więc Grek
Górskich ścieżek chyży brat
Z wieścią
Pomknie nie rozzuty
W rzemieniem spiętych blachach
A sandał twardy
Cały wyniesiony z boju
Stopie doda hartu
Słońce jeszcze
Długo gościem
Gdy zachrzęści krok niedbały
Gdy zadudni zbroi turkot
I tak chrzęści coraz dalej
I tak dudni coraz ciszej
Lecz strudzeni
Jeszcze długo
Z górskich ścieżek
Głos posłyszą
Sandał ostrza skały tępi
Podmuch morski czoło chłodzi
Może spocząć goniec
W progach chat przydrożnych
Goni go powinność
Gna go żony żałość
Pędzi po równinie
Pędzi ścieżką skalną
Zbroję zdobią kurze
Twarz czernieje twarda
Żłobią smużki potu
Krople barwne
Hej ty gończe
Co oznacza
Szczeku mieczy przerwa
Sam uszedłeś
Czy zwycięstwo
Wieścisz Greka
Zbroja dzwoni
Sandał klapie
Schodzą się pastuchy
I wzdłuż drogi
Stają gapie
A nasz goniec głuchy
Tylko szczeki
Zwarte z bólu
Tylko miechy płucne świszczą
Tam w oddali na agorze
Swój meldunek goniec złoży
Już wśród skał szarości goszczą
Krwawe perły zdobią brudy
Żwir spod stóp po łydkach chłoszcze
Coraz twardszy w swoim trudzie
Góra znana świta cieniem
Biel świątynna coraz bliżej
U pęciny rosną skrzydła
Żadnej blachy goniec chyży
Nie popuści ni rzemienia
Goniec widmo
W skrzepłej masce
Ocalenia
Pierwszy zwiastun
Pooraną twarz ociera
Ćmą zasnute oczy gasną
Trakt go sam
Znajomy
Prowadzi do celu
Od rogatek
Bose smyki
Zgraja biegną
W ślad za wojem
Powiedz słowo
Hoplito
Jesteś z wojna
Czy pokojem
Spięta bólem
Krzywa gęba
Zbroja cicho klaszcze
Piasek w zębach
Brak tchu w piersi
Żołnierz w oczach gaśnie
Z domów ciągną
Na agorę
Starcy i niewiasty
Szybciej szybciej
Bądźcie w porę
Goniec prawie martwy
Resztkę sił przydaje krokom
Prawie w miejscu drepce
Już agora
Tłum stukrotny
Ten się słania w miejscu
Ten się tarcza
Ten oszczepem
O posadzkę wspiera
Jeszcze tylko tchu zaczerpnie
Klęka
On umiera
Z twarzy czarnej
Głos ulata
Jakby gołąb frunie
Wśród męczarni
Krzyknie
N i k e
I na ziemię runie
Krzyknie
N i k e
Krzykną
N i k e
Biorą się w ramiona
Wśród radości
Nim szał minął
Goniec skonał
Tylko imię
To wystarczy
Filippides
Za czyn wzniosły
Przez historię z tobą idzie
Żem zazdrosny
Trudy trudy utrudzenia
Niepokoje -koje
Wokół głowy coraz senniej
Na dnie misy toczą boje
Atamany
I mieszczany
Króle pany
I Rejtany
Euklidesy
Serwantesy
Juliusze
I Zygmunty
Wnoszą bunty
Wojny słuszne
Wiktory
I Honory
Niutony
I Einsteiny
Snują spisek
Z sobą tajny
Pośród ciszy
Pośród nocnej
Na dnie misy
Bój o duszę
Bój się toczy
Znoje znoje uznojenia
Lęki pośród rozwiośnienia
Aż widziadła ukolebią
Ukolebie ptasi szczebiot
I znad księgi
Lampy kręgu
Pościel wchłonie
Otuleniem
Mary się rozpłyną senne
Gdy wybuchnie zieleń
Tryśnie
Maj się majem rozkasztani
Bielą się otulą wiśnie
Wstąpią w próg
Wiedza pijani
Na pokładzie
Pośród ciszy
Zatańcują długopisy
Spływa mądrość ku papierom
Tu wyrasta przyszły heros
A na mostku tępią żądła
Do dziś jeszcze kapitany
Na tych co od jutra pany
Krążą szepty krążą skrawki
Każdy niesie wiedzy dawkę
Kapitanom wzrok się skraca
Niech im pójdzie sprawnie praca
Dzień się mieni ażurowo
Dziś są w cenie mądre głowy
Trudy żmudne plony niosą
Nocne znoje miną wiosną
Po katordze po mordędze
Gwary bija po krużganach
Już są zapisani w księdze
Dorosłością dziś pijani
W maju maju majem
W refektarzu
Cud się staje
Cud się zdarzy
Gwary szepty
Chichot dźwięczą
Pan dyrektor dzisiaj wręczy
Jeszcze przedtem
Słowa pierwsze
Młodzież recytuje wiersze
Chóry pieśnią wielogłosą
Chwały przydają herosom
Teraz właśnie po artystach
Wzeszła chwila uroczysta
Pośród świty wielkiej grona
Pan dyrektor dziś dokona
Na dorosłość pasowanie
Od dzisiaj panowie panie
Strojni w czernie
Strojne w biele
Będą wierni
Szkolnym dziełom
Los po świecie ich poniesie
Dziś złączonych w wspólnej pieśni
Gaudeamus gaudeamus
K i b i c o w a n i e n e c e s s e e s t
A teraz
tośmy kibice
Z
dziecięcych zabaw wyrośli
Cudzej
piłki lot zachwyca
Gdy ją
do bramki zawodnik pośle
Bawimy
się na arenie
Dzieci i
poważniejący
Celny
strzał do bramki w cenie
Płyną
oklaski za to gorące
Szczęśliwy
zawodnik w polu
Za piłką
jak narzeczona
Gola
gola gola gola
A tu
salto parada obrony
Grającym
należny wiwat
Za nasz
odlot wsteczny
Niechaj
im stadion zaśpiewa
A z
wygranej idoli się cieszmy
A oto co
może zdziałać
Platini
Pele czy Boniek
Nagłym i
celnym wystrzałem
Radość
nam w smutnych duszach odsłoni
Spływamy
syci z areny
Nieustający
kibice
Z
biletem nieznanej ceny
Na
naszych trasach biegaczy życia
W końcu
odgwiżdże nam w środku
Ten
smutny maraton truchtem
Tajemny
sędzia przewrotny
W tunice
szytej z biel okrutnej
Nie
wykrzykniemy już brawo
Poskąpią
i nam oklasków
Wykruszy
się nasza sława
Blaski
stadionów i dla nich zgasną
A w tę z
ostatnich z podróży
Gdy już
opuszczą igrzyska
Piłkę u
stóp im złóżmy
Niech na
bożych zagrają boiskach
Strzelaj
gola celnie strzelaj
Masz
dziś we mnie przyjaciela
Jak nie
strzelisz też cie cenię
Kłaniam
ci się uniżen
U c z t o w a n i e
Uczta
dla dwojga
Widok
słoneczny
Kompozycja
łączności
Bądź
mi tak zawsze oddana
Bądź
mi tak zawsze ofiarobiorcą
Od
tych chwil początkowych
Od
spęcznienia żyznością
Od
ulg opróżnienia
Aż
do granicy
Przejścia
Rozwiązania
spojrzeń
Chmurka
ciepła
Obłok
bieli
Kropla
miękkości
Dopasowana
Niewyobrażalny
dawca nasycenia
Mglistość
krążąca wokół
Słodząca
oddechy
Towarzyszka
nieodłączna
Krążąca
uparcie
Aż
do odlotu w rewiry snu
Kleszczyki
Wczepione
w miękkość
Nie
odstąpią od pieszczot
Aż
do odlotu w rewiry snu
Nie
poddają się odjęciu
Jakby
im odejmowano
Własne
Niezbędne
Zdobycz jedyną
Podane
w podarze
Rwane
z namiętnością zdobywcy
Pęcznieje
z zachwytu
Oddaje
co ma najlepszego
Bez
umiaru brane
Popłynie
Skomponowany
naprędce
Podczas
tego misterium
Monolog